fbpx

7 nawyków skutecznego działania – Stephen Covey

By budynek mógł ustać setki lat, potrzebny jest fundament, a każde wiekowe drzewo zapuszcza potężne korzenie. Dzisiaj o tym fundamencie, o korzeniach, o tym, co stanowić może podstawę naszego świadomego działania i rozwoju. Dzisiaj o 7 nawykach skutecznego działania.

Stephen R. Covey pisząc tę kultową pozycję chyba sam nie spodziewał się jak trafione i przemawiające do wyobraźni będą przykłady, jakie dostarczał. Sam analizowałem parę z nawyków już na kanale i często odwołuję się do niektórych zasad Coveya w innych materiałach, dzisiaj jednak postanowiłem zrobić pełną analizę wszystkich nawyków wraz z własnym komentarzem.

1. Proaktywność

Wyobraź sobie dwie osoby, w tym samym wieku. Pierwsza osoba, bardzo ambitny, ale wszystkie niepowodzenia zrzucał zawsze na innych. Od kiedy tylko świadomie podejmował decyzje, ciągle ktoś kładł mu kłody pod nogi. A to nauczyciele byli w liceum bez pasji, a to na studiach nikt się nie przykładał do przedmiotów, więc czemu jemu miało zależeć? Do tego pracodawca płacił zbyt mało i nie mógł rozwijać swojego hobby i swojej wiedzy, a bo rodzice nie wspierali go nigdy w jego dążeniach, a czasem nawet je sabotowali lub go zniechęcali. Same problemy, świat się uwziął i co zrobisz? No nic nie zrobisz. Drugi, jego kolega, ten to miał w życiu przekichane. Rodzice alkoholicy, ojciec ciągle nieobecny, bo zajęty zarabianiem na niego i trójkę rodzeństwa. Startował z dużo gorszej pozycji niż nasz pierwszy bohater. A mimo to kończąc szkołę średnią, miał indeks na dobre studia w kieszeni i postarał się o dodatkowe stypendium. Gdy dwaj bohaterowie się spotkali – co powiedział ten pierwszy, słysząc, że tak gładko ten nieuprzywilejowany kolega dostał się na bardzo dobrą uczelnię ze stypendium? Zgadniesz? Że ten pierwszy miał szczęście. Że ślepa kura trafiła na ziarno.

Chyba każdy się zgodzi, że coś tu jest nie tak. Albo ten pierwszy jakoś dziwnie rozumie szczęście, albo przypisuje naszemu bohaterowi swoje cechy i jak zwykle pomogły czynniki zewnętrzne, losowe, do którego szczęście definitywnie należy. I tutaj jest klucz do rozumienia proaktywności. Jej przeciwieństwem jest postawa pasywna, czekanie na los, czekanie na zbawienie, modlenie się o sukces, oparcie finalnego wyniku o rzeczy, nad którymi kompletnie nie mamy kontroli. Proaktywne działanie, oprócz samego aktu działania, charakteryzuje pojęcie kontroli. Covey używa tutaj przydatnej analogii związanej z górą i postrzeganiem tego, co niejako jest pod naszą pieczą.

Na spodzie góry mamy praktycznie nad wszystkim kontrolę, jest to wygodne miejsce, tylko jest jeden problem – zawsze spoglądamy z zazdrością do góry, to wyżej są ciekawsze miejsca, ładniejsze widoki, a wychodząc poza tą przenośnię – w ambitniejszych stanowiskach pracy, przy ciekawych projektach, przy własnej działalności, przy dużych inicjatywach – tam wyżej jest po prostu ciekawiej, jest przygoda, jest też pewna hierarchia włącznie z korzyściami materialnymi. Tak więc może i bycie na parterze jest wygodne, ale ani nie jest specjalnie korzystne, ani ambitne, często wręcz bywa frustrujące, a no i można zapomnieć, że jest tutaj straszny tłum losowych turystów, więc o każdy skrawek ładniejszej trawy czy kamyka trzeba walczyć. I w tym miejscu jest nasz pierwszy bohater. Ciągle ktoś mu przeszkadza, ktoś mu utrudnia, on by bardzo chciał pójść na szlak, ale jest kolejka do bramek, albo w bucie coś przeciera, albo ktoś go akurat zniechęcił. Wiecie jak to jest. Stoi na dole, czasem zerknie z zazdrością do góry, ale niemal cały czas patrzy pod nogi, by ktoś mu nie nadepnął na palec.

Na samym szczycie góry natomiast mamy kompletny brak kontroli. To dość logiczne, w szczególności jak popatrzymy na alpinizm i wieczną zmarzlinę, albo nawet wyżej – himalaje, gdzie powyżej 8000 metrów mamy tzw. Strefę śmierci, gdzie człowiek bez odpowiedniego sprzętu po prostu powoli umiera z powodu braku tlenu i wychłodzenia. Zresztą stojąc na szczycie, nie ma już dalej gdzie iść, nigdzie nie zakręcisz, nie skryjesz się przed deszczem czy piorunami. Ryszard Pawłowski, znany polski himalaista w swojej książce bardzo jednoznacznie stwierdza, że w strefie śmierci nic nie jest pod Twoją kontrolą. Wyobraź sobie teraz takiego prezesa wielkiej korporacji albo prezydenta USA czy papieża kościoła katolickiego. Ciężej w życiu o wyższy tytuł. I choć te osoby pozornie mają ogromny wpływ, tak naprawdę ich organizacje działają same i działałyby jeszcze długo samodzielnie z lub bez tego przywódcy. Przecież spółki zależne korporacji mają swoje cele, nie raportują do wielkiego prezesa, podobnie z prezydenturą USA – to fakt, może on wydać rozkaz uderzenia militarnego, ale po prawdzie bez niego wojsko sobie również dobrze poradzi, analogicznie Papież kościoła katolickiego – czy jest, czy nie struktury poszczególnych krajów i pojedyncze kościoły żyją swoim życiem i według swoich często unikalnych zasad. Jednak mimo braku kontroli takie miejsce to maksimum odpowiedzialności. Każdy się na Ciebie będzie patrzył, rozliczał każde Twoje słowo, słuchał co masz do powiedzenia. Odpowiedzialność jest po prostu ogromna. W tym miejscu nasz drugi bohater być może kiedyś się znajdzie. Więc gdzie on jest?

Nasz drugi bohater jest gdzieś po drodze. Wykazał proaktywność, inicjatywę i mimo przeciwności i tego, że początek drogi był bardzo trudny – rozpoczął wspinaczkę, w tym wypadku po dobre oceny, stypendium i dobrą uczelnię. I zdobył wszystkie z tych punktów wędrówki. Takie rzeczy z reguły nie spadają ludziom z nieba. Nasz bohater oprócz spoglądania w górę zaczął faktycznie coś robić w tym kierunku, przestał zerkać sobie tylko pod nogi – zapatrzył się na te szczyty i darł do przodu. Wspinając się na tą górę mamy specyficzną zależność gdzie z jednej strony powoli tracimy kontrolę nad tym, co nas otacza, ale z drugiej wzrasta nam odpowiedzialność za to, co już zostawiliśmy za sobą i jest pod nami. Stajemy się dla tych, co są niżej takimi przewodnikami, pionierami, liderami.

I jak w życiu im wyżej jesteśmy, tym mniej rzeczy bezpośrednio jesteśmy w stanie kontrolować, ale, tym więcej osób i rzeczy jest od nas zależnych, a my mamy wobec tych osób określoną odpowiedzialność. Fakt, że tracimy kontrolę, wspinając się, to jednak nie powód, by się nie wspinać. Na początku możesz się wystraszyć, ba – odpowiedzialność może Cię czasem przerastać bądź przytłaczać, ale dzięki aktywnemu wyborowi wspinaczki zmierzamy do lepszego miejsca. Takim przykładem, który dla mnie jest nadal dość świeży, jest rodzicielstwo. Ciężko się na to przygotować, ciężko też zrozumieć do końca poczucie odpowiedzialności, jakie w jednej chwili spada na Ciebie w tej nowej roli. To trzymając się tej analogii do wspinaczki – jakbyś nagle wsiadł do windy i wyjechał o kilkaset metrów wyżej, na nieznany i groźny lodowiec. Nie masz nad dzieckiem kontroli, ba, tracisz też kontrolę nad własnym rytmem dnia, efektywnością itd, ale za to ile odpowiedzialności dodatkowej, ale i jaki ogromny potencjał leży w rodzicielstwie – stajesz się przewodnikiem, rodzicem. Podobnie to wygląda jak np. organizujesz swoją konferencję, mimo że masz niewiele kontroli nad Twoimi współpracownikami i wolontariuszami, masz ogrom odpowiedzialności i jako głowa danego przedsięwzięcia duży wpływ na wszystko, co poniżej Ciebie. Tracisz kontrolę, ale zyskujesz odpowiedzialność, Twoje słowa i czyny są coraz ważniejsze dla każdego, kto wspina się, ale jest jeszcze za Tobą. Stajesz się liderem, przewodnikiem, kimś, kogo warto słuchać.

Byłem na wielu szkoleniach, edukowałem się w wielu miejscach. I dopóki nie zrozumiałem, że żeby faktycznie się czegoś nauczyć trzeba wdrożyć porady w życie, niczego tak naprawdę się nie uczyłem. Może i to już wiedziałem, ale nie stosowałem, nie używałem praktycznych porad. To jak patrzenie się na jabłko na jabłoni. Od samego patrzenia się nie najemy. Trzeba spróbować podskoczyć, może się nie udać, ale to nie powód, by nie podejmować działania. Gdybym nie poszedł na żadne szkolenie natomiast, to jakbym zrezygnował z wejścia do sadu – wówczas nawet potencjał, że akurat trafię na dobry owoc, będzie dla mnie kompletnie zakryty. Jak nie wejdę do sadu, to nie zbiorę jabłek. Jak nie pójdę na kurs czy szkolenie, to być może ominie mnie potencjalna szansa nie tylko na wiedzę, ale i na ciekawe zawodowe okazje.

Nasz drugi bohater nie miał szczęścia opartego na losowym spadaniu jabłek z nieba. Jego proaktywność pokazała mu, że może kontrolować pewne części swojego życia i podejmować przemyślane wędrówki, by zwiększać swoje wpływy, powiększać odpowiedzialność, ale i zmieniać swoje miejsce w hierarchii społecznej i zawodowej. Piąć się do góry.

Jest jeszcze jedna rzecz związana z proaktywnością, którą po prostu uwielbiam – jest to gotowość do przyjęcia szczęśliwego wypadku. Co to oznacza? Że w życiu jesteśmy uczeni reagowania na nieszczęśliwe wypadki. Uczymy się jak robić sztuczne oddychanie, jak szukać pracy, jak przeciwdziałać trudnościom i na to wszystko się szykujemy i ubezpieczamy. Ale mało kto szykuje się na szczęśliwe wypadki. Na taki specyficzny los. Nasz bohater to dobrze rozumiał, że gdy przytrafi się niebywała okazja zawodowa czy towarzyska – on będzie gotów na jej przyjęcie. Nie będzie zmuszony odmówić w zawstydzeniu. To jest właśnie proaktywne podejście – gotowe do przyjęcia dobrych rzeczy, do radzenia sobie z odpowiedzialnością. To podejmowanie walki, kiedy napotykają Cię trudności w życiu. Gdy pasywnie nie podejmiesz rękawicy, to z miejsca przegrywasz kolejny pojedynek.

Dlatego – zdobywaj doświadczenie i wiedzę, angażuj się, podejmuj tę odpowiedzialność, ucz się języków, zdobywaj umiejętności miękkie jak i twardą wiedzę. Gdy przyjdzie do Ciebie okazja z wielką walizką pieniędzy – nie będziesz zmuszony odmówić. Proaktywność to jedna wielka chodząca zaleta, więc nie zwlekaj, tylko działaj.

I pamiętaj, większość ludzi jest pasywna, nie potrafi wziąć odpowiedzialności, nie znosi trudów wędrówki, ale gdy los zsyła im złotą okazję, to Ty, proaktywny będziesz mógł z niej skorzystać, to Ty pomożesz swojemu szczęściu i nie będziesz użalał się na wszystko i wszystkich, którzy przesłonili Ci Twoją świetlaną przyszłość.

2. Zaczynaj z wizją końca

To ważna zasada, bo mówi nam o tym, jak rozumiemy związek przyczynowo – skutkowy, jak działa mechanizm konsekwencji i dlaczego łatwiej jest planować krótkoterminowo niż długoterminowo. Zacznijmy w tym wypadku od tyłu. Załóżmy, że palisz, gdybym Ci powiedział, że w wieku 52 lat zostanie zdiagnozowany u Ciebie rak płuc. Co byś zrobił? I dlaczego najpewniej za Twoimi słowami nie poszłyby żadne czyny?

Długoterminowe konsekwencje naszych działań są trudne do zaakceptowania lub bardzo niejasne, jawią się jak kompletnie nierealne scenariusze. Niestety tak nasz umysł jest skonstruowany, że projektowanie wszystkiego ponad plan dnia może stanowić już nie lada wysiłek. Tak samo niedoceniamy długoterminowych konsekwencji regularnego uczenia się lub codziennego odkładania, lub inwestowania. To, podobnie jak substancje smoliste w płucach, tak wiedza w głowie czy pieniądze w śwince – odkładają się i z czasem tworzą efekt. I ten efekt to niespodzianka, to duże zaskoczenie, jeśli nie znamy swojej wizji końca.

Wędrowanie bez celu może i być ciekawą przygodą, jednak tylko wtedy, jeśli celem samym w sobie jest przeżycie wędrówki i przygody. Jeśli wędrujesz bez celu i nie jest to zaplanowane, to można równie dobrze powiedzieć, że się zgubiłeś. Mówiąc o wizji końca, warto mieć szerszy obraz całości. Przykład, choć może i nie jest zbyt przyjemny, ale bardzo dobrze pokazuje właśnie tę zasadę. Wyobraź sobie, że leżysz na swoim łożu śmierci. Co będzie najważniejszym wspomnieniem po Twoim przemijającym życiu? Ludzie z Twojego otoczenia, rodzina, przyjaciele, ci, którzy Cię wspierali, czy może dzieci, które wychowałeś, budowałeś nowe nawyki, zmieniałeś swoje otoczenie, tworzyłeś organizacje, które dawały dużo dobra do społeczeństwa?

Jedną z najboleśniejszych rzeczy w takich momentach jest żal, że czegoś się nie zrobiło, że o kogoś się nie dbało, że źle lokowało się swój dostępny czas, że poświęciłeś pół życia na szkodliwą pracę, przegapiając piękne chwile w domu czy w podróży. Tak więc kluczowa myśl, to każde działanie ma swoje krótko i długoterminowe konsekwencje. I każde działanie się odkłada. Jeden dzień nadgodzin to nic szczególnego, ale setka takich dni w roku zabiera Ci z życia czas, dzięki którym mogłeś budować swoje hobby, pielęgnować relacje ze swoim partnerem i wiele, wiele innych rzeczy.

Czasem warto przemyśleć np. Czy praca daje Ci to, co faktycznie jest najważniejsze? I wówczas mądrzej gospodarować swoim czasem, tak, by zrealizować swoje pozytywne cele. Tak więc wizja końca jest przydatna zarówno w szerokich, życiowych planach, ale i w zarządzaniu i biznesie. Z jednej strony to dość jasne, by np. zaczynać swoją działalność wiedząc, do czego tym zmierzamy i jak to chcemy osiągnąć, z drugiej przy zarządzaniu i pracy nad projektami zdarzają się sytuacje, gdzie wizja końca ma kluczowe znaczenie.

Obrazuje to krótkie życie Szwedzkiego Królewskiego Okrętu Vasa, który zatonął paręset metrów od pierwszego wypłynięcia z portu. Wbrew pierwotnemu projektowi, zamysłowi inżynierów i twórców – król zażyczył sobie dołożenie dział okrętowych już w trakcie trwania budowy. Czyli tak naprawdę sabotował cel poprzez swoją niewiedzę i wybitną głuchotę na wołania doradców i inżynierów. Projekt ma określony cel, gdy pojawia się czynnik zewnętrzny i próbuje zniszczyć naszą ścieżkę, wówczas powinniśmy jej bronić. Podobnie będzie, gdy mamy zamysł pięknego udanego małżeństwa, a tu nagle wpadniemy na pomysł, by znaleźć sobie nie jedną, a aż dwie kochanki. Albo, gdy prowadzimy własną działalność i coś nas podkusi, by po pierwszym większym kontrakcie wydać wszystko na nowy sportowy samochód, który pali 20 litrów na 100 km.

By dobrze podejmować decyzję Steven Covey radzi, by każdy z nas spisał swoją konstytucję, zestaw żelaznych zasad, które pomimo okoliczności pozostaną niezmienne i będą wyznaczały nasz cel i go wspierały. Spontaniczne zmienianie kierunków działania to najszybsza droga do pogubienia się w życiu, do utraty kontroli nad swoimi projektami oraz do konieczności przemierzania ponownie tych samych ścieżek. Dzięki konstytucji, która np. Stawia rodzinę na pierwszym miejscu, łatwiej będzie Ci odmówić nadgodzin czy ciągłego piwka ze znajomymi. Jeśli w konstytucji będzie zasada, że od godziny 7 do 16 jesteś w pracy, to łatwiej będzie w drugą stronę – odmówić wszystkim, którzy nie są związani z Twoją pracą. Takie jasne zasady, to niezwykle pomaga i ściąga stres w podejmowaniu w kółko tej samej ważnej decyzji. Pisząc konstytucję, podejmujesz ważną decyzję raz, a potem już tylko trzymasz się tego. Steven Covey obrazował te priorytety i działania w formie takiego prostego kwadratu podzielonego na cztery pola.

  • Pierwsze to są działania, które służą naszemu celowi, Ważne, istotne, by wykonać je w pierwszej kolejności – to coś, co wpływa bezpośrednio na naszą przyszłość.
  • Drugie to są działania, które naszego celu nie wspierają, ale też mu nie zagrażają. Chociaż nie wspierają naszego celu, mogą wspierać inne poboczne cele. Tu nie będzie tylko marnotrawienia czasu na facebooku, raczej mam na myśli rzeczy nieplanowane, ale niekoniecznie negatywne. Na przykład randka z Twoją żoną albo spontaniczne lepienie bałwana z Twoimi dziećmi, albo właśnie wspomniane wcześniej nadgodziny w pracy, którą lubisz lub nauka nowej ciekawej umiejętności. Istotne jest tutaj by zidentyfikować moment, w którym te działania zaczynają nam przeszkadzać, czyli wchodzić w konflikt czasowy z naszymi głównymi działaniami. Wówczas powinniśmy przestać je robić.
  • Trzeci rodzaj działań to działania, których nie ma powodu, by je realizować. Będą to na przykład nadgodziny w pracy, z której się zwalniasz, albo której nie cierpisz i nie potrzebujesz desperacko dodatkowej gotówki. Jeśli jesteś w momencie zmiany w życiu, a prawie każdy z nas przechodzi w tej chwili jakąś zmianę, to analizując swoje działania, pod tym punktem pomyśl, co faktycznie musisz robić, a czego nie musisz, albo nie powinieneś. Będzie to też uleganie toksycznym ludziom albo oglądanie seriali na wyjeździe wakacyjnym. W miejscu, gdzie masz wypoczywać, Ty robisz coś, co możesz równie dobrze robić w domu. Torpedujesz swoje cele, nie ma powodu, by to robić w tym momencie. Wymaga to pewnej asertywności, bo czasem też będzie to spełnianie próśb osób, które są dla Ciebie toksyczne, których nie lubisz, które Ci szkodzą. Czyli pierwsze działania zgodne z naszym celem są najważniejsze, potem działania, które nie wspierają celu, ale też mu nie zagrażają, dając przy tym pewne korzyści, a ten trzeci rodzaj działań, to takie, które nie tylko nie wspierają celów, ale nie przynoszą również żadnych korzyści krótko i długoterminowych.
  • Czwarty rodzaj działań, to działania sprzeczne z Twoim celem. No i tutaj mamy wszelkie aktywności, które w sposób jasny sabotują nasze długoterminowe dążenia. Czasami jest to łatwe do wypatrzenia np. długoterminowy cel, to zdrowie, więc palenie będzie go sabotowało i jest sprzeczne z tym celem. Czasami jednak będzie to bardzo trudne do identyfikacji i uświadomienia sobie. Niektóre działania sabotujące nasze cele nieźle się maskują na przykład wspomniane już kilkakrotnie nadgodziny. Niby fajnie, bo więcej kasy, więcej dobrej pracy, ale właśnie kosztem czego? Bo jeśli Twoim ważnym celem jest rodzina, w tym Twoje relacje z jej członkami, jeśli Twoim celem jest jakiś Twój poboczny biznes, albo rozwój hobby – to biorąc nadgodziny, równocześnie sabotujemy te cele. Tutaj bardzo przydaje się nam nasza konstytucja, by to dobrze posortować i odkryć te wszystkie ukryte rodzaje działań, prowadzących nas na manowce.

3. Najpierw najważniejsze

Amerykanie ładnie mówią “first things first”, czyli najpierw rzeczy na pierwszym miejscu. Skoro w pierwszym nawyku jesteśmy już proaktywni, w drugim ustalamy naszą konstytucję i podejmujemy istotne działania, by wspierać cele, to w trzecim nawyku próbujemy nadać tym najważniejszym rzeczom faktyczny rozpęd.

Mamy niestety pewien destrukcyjny mechanizm w naszej głowie, gdzie boimy się zarówno sukcesu, bo ten oznacza większą odpowiedzialność, ale i boimy się porażki, bo ta oznacza upokorzenie i problemy. Sukces i porażka są wynikowymi proaktywności. I w tym sęk, że z tego strachu jesteśmy sparaliżowani i wolimy robić rzeczy poboczne, dodatkowe. Dla przykładu chroniczni prokrastynatorzy nie biorą się za kluczowy przedmiot swojej pracy, tylko serfują po sieci, przeglądają telefon, sprawdzą 20 razy wszystkie nowe wiadomości, zobaczą co słychać u ulubionych youtuberów. Dlaczego? Bo podświadomie boimy się zarówno nowej odpowiedzialności, jak i dźwignięcia porażki i chwytamy się bezpiecznych rozwiązań. To automat, ciężko go wyplenić, ale właśnie za pomocą zasady – najpierw najważniejsze da się to ładnie przesortować.

Żeby to dobrze zwizualizować:
Wyobraź sobie, że Twój czas dnia przybiera formę pudełka. Zadania, które masz do wykonania, są kamieniami. Duże kamienie to duże zadania, czasochłonne i ważne. Takim dużym kamieniem na pewno będzie sen, na pewno będzie praca zawodowa, pojawi się być może nauka, jeśli np. Studiujesz, pojawi się tam pewnie rodzina, może coś jeszcze. Średniej wielkości kamyczki to takie zadania w dniu jak telefon do rodziców, jak zrobienie zakupów, ugotowanie obiadu. Do tego reszta to taki piasek – odpisanie na maile, oglądnięcie serialu, pilne odpisanie na komentarz na facebooku, bo ktoś się myli w Internecie. Jak zapełnisz to pudełko. Zaczniesz od piasku, potem wsypiesz średnie kamyki, a potem największe? Okaże się, że na największe niestety braknie miejsca. A na odwrót? Popatrz: duże kamyki zmieszczą się wszystkie, między to wciśniesz trochę średnich, może nawet z kilku zrezygnujesz, do reszty dosypiesz tej drobnicy, tyle ile można – masz pełne pudełko, w którym wszystkie ważne rzeczy się zmieniły. Ta analogia bardzo ładnie obrazuje nam ograniczony czas dnia. I też fakt, że będziemy się czuli dobrze ze sobą, jak zrobimy te duże i ważne rzeczy, a z drobnicy przecież lekką ręką możemy zrezygnować.

Jest jeszcze inny istotny fakt, że warto najpierw brać się za duże i ważne sprawy. Nasza uwaga, siła mentalna, umiejętność skupienia – te rzeczy nie mają nieskończonego potencjału. Po 5 czy 8 godzinach przed komputerem może nam się już mienić przed oczami. Po 3 godzinach pracy nad tekstem możemy mieć mętlik w głowie i potrzebować chwili relaksu. Po prostu nasze skupienie ma podobnie jak mięsień – swoją wytrzymałość. Możemy oczywiście ją trenować, ale zawsze nadejdzie moment, gdy braknie paliwa. Co istotne taką siłę mentalną będą odbierały nam również głupoty, drobnostki, małe rzeczy.

4. Działaj według założeń strategii WIN-WIN

Załóżmy, że prowadzisz piekarnię, to Twój nowy biznes. Zaraz obok Ciebie wyrasta kolejna piekarnia. Pytanie jest proste – jako właściciel biznesu – co robisz? Jak reagujesz? Odpowiedź na to nie jest oczywista, zestaw działań jest bardzo szeroki. Najgorszą rzeczą byłoby chyba nic nie robienie, równie złą działania dywersyjne łamiące prawo i burzące porządek społeczny. Więc co zrobić najlepiej?

Mamy kilka ramowych scenariuszy. Możemy:

  • Zniszczyć przeciwnika, w tym wypadku walczyć cenami, promocjami, reklamami, robić mu czarny PR, wpuścić szczura do kuchni, nasłać sanepid i kontrole skarbowe – galeria działań jest bardzo szeroka. Oczywiście skoro idziemy na wojnę, to nie możemy zakładać, że nasz przeciwnik zrezygnuje z obrony. Może się nam przecież odwdzięczyć pięknym za nadobne, więc i my nie wyjdziemy bez straty. Co więcej, całość będzie kosztowała oprócz finansów, również czas i sporo emocji. Koszta są wielkie, straty po obu stronach, czy nie możemy takiej strategii nazwać przegrany-przegrany – loose-loose – obie strony przegrywają.
  • Zdominować przeciwnika – jesteśmy w uprzywilejowanej pozycji, mamy za sobą worki pieniędzy, potężne narzędzia marketingowe, wpływy w lokalnym sanepidzie i urzędach – ta nasza przewaga prowadzi do krótkiej i nierównej walki, gdzie przeciwnik kompletnie kapituluje i zamyka lub sprzedaje nam swój biznes za bezcen. To scenariusz to win-loose. Obrona przeciwnika okazała się kompletnie nieskuteczna. To scenariusz niezwykle rzadki, ale może się zdarzyć, to trochę jak Dawid z Goliatem. Z reguły jednak ten przegrywający będzie chciał się odegrać.
  • Możemy dojść do porozumienia. Zrozumienie, że mamy problem to pierwszy krok, ale podejście do niego w kreatywny sposób, czyli bez wszczynania konfliktu to przeniesienie gry na zupełnie inny poziom. I trzeba przyznać, że nigdy nie osiągniemy idealnego balansu, by osiągnąć idealną wymianę korzyści w scenariuszu win-win to na pewno możemy się do tego zbliżyć. Możemy umówić się, że będziemy świadczyć komplementarne, uzupełniające się usługi, zamawiać różne towary. Może się okazać, że klient wstąpi do konkurenta po chleb, ale do nas po ciastka, albo u nas kupi chleb i bułki, ale u konkurenta zamówi tort na urodziny. Ostatecznie w długiej perspektywie klient może wydać dużo więcej pieniędzy u Was obu niż, jakby miał kupować tylko u jednego sprzedawcy.

Piekarnia to tylko modelowy przykład dogadania się, dobrej komunikacji opartej na zrozumieniu, by do problematycznej sytuacji adaptować się, a nie próbować zdominować i zwalczyć swoje otoczenie. Istotne jest, by mimo to podjąć wyzwanie, nie unikać konfliktu. W momencie, gdy unikamy starcia, to jakby z automatu przegrywamy w konkurencyjnym środowisku.

Kluczem do tej zasady to podejście partnerskie, to traktowanie się poważnie pomimo sprzecznych interesów. To podejście bardzo pomaga budować zespoły. W zarządzaniu może być to uświadomienie menadżera, że jeśli jego podwładny odniesie sukces, to będzie to także sukces zespołu i tym samym menadżera. Więc, zamiast podcinać skrzydła dobrzy managerowie rozumiejący zasadę win-win, będą wspierać swoich pracowników. W tym kontekście też unikanie konfrontacji może przybrać formę poświęcania się dla innych. Często osoby wycofane tłumaczą i racjonalizują tak swoje wycofanie – że nie chcą przeszkadzać, brać udziału w olimpiadzie no i wycofują się, by innym było lepiej. Tylko nikt oprócz nich takiej optyki nie przyjmuje, co prowadzi do dużej przegranej. Jak masz się wycofać, to określ swoją cenę, chociaż, dąż do win-win, w przeciwnym wypadku będziesz ciągle chodził z niezagojonymi ranami i poczuciem niesprawiedliwości.

5. Zrozumienie ponad byciem zrozumianym

Zrozumienie, a więc sztuka słuchania, to umiejętność, która wydaje mi się czasem, że została kompletnie zapomniana. Covey niezwykle trafnie pokazuje jak kształtujemy komunikaty w takiej prostej rozmowie, wymianie zdań, w szczególności tej, w której próbujemy drugą stronę do czegoś przekonać. Mówi o języku autobiograficznym, o sposobie mówienia gdzie w centrum jestem tylko JA i JA. Ile razy bym o tym w moim kursie przemawiania, czy na moich szkoleniach nie mówił, tak zawsze w przerwie przy wymianie uprzejmości trafię na kogoś, kto nadaje tylko na tej monotonnej fali. Ja zrobiłem to, ja przeżyłem tamto, wszystko przefiltrowane przez pryzmat oceniania ze swojego punktu widzenia. Zawsze powtarzam w moich kursach – Twój rozmówca nie będzie chciał słuchać o Tobie, będzie chciał za to słuchać o sobie. Często tego możemy doświadczyć np. zawiązując rozmowę ze świeżo upieczonym rodzicem – wówczas będzie tylko moje dziecko to, moje dziecko tamto. Gdy rozmawiam z młodym przedsiębiorcom, to mój startup to, byłem tu i tam, robiłem to i tamto. Gdy choćby mam bardzo krótką interakcję z moimi znajomymi – słyszę co u Ciebie i dostaję galerię ostatnich wydarzeń. I nie jest to straszne, gdy mamy po prostu zwykłą konwersację, bez żadnego specjalnego ciężaru i problematyki.

Trudność pojawia się, gdy faktycznie do omówienia jest jakiś problem i chcemy go rozwikłać, najlepiej tak, by druga osoba nie tylko nie obraziła się na nas, ale poczuła, że rozmowa z Tobą przynosi jakieś sensowne rezultaty. Więc nie dąż do tego, by ta druga strona usilnie zrozumiała Ciebie, natomiast przyłóż się do zrozumienia jej argumentów. By to zrobić Covey proponuje takie trzystopniowe budowanie dialogu.

  • Najpierw wyraź faktyczne zainteresowanie zdaniem i dłuższą wypowiedzią drugiej osoby, faktycznie wsłuchaj się w to, a nie tylko udawaj, by potem przejść do tego, co “u Ciebie”
  • Potem próbuj to przekształcić celem lepszego zrozumienia. Tak więc gdy ktoś Ci powie, że “Nie lubi chodzić do swojej pracy” – dopytaj “Rozumiem, że nie lubisz chodzić do pracy, bo szef Cię wkurza czy wypłata jest zbyt niska?” – próbuj dojść do sedna
  • I na końcu odnieś się do emocji. Na przykład – “Teraz rozumiem Twoją złość i frustrację”. Zrozum je, zaakceptuj, zaznacz, że jesteś świadom ich istnienia.

Zobaczysz jak taki sposób komunikacji, odblokowuje Twojego rozmówce. Nie krępujesz mu ust swoim gadaniem o samym sobie i swoich doświadczeniach. Dla Twojego rozmówcy istotne są jego emocje. Po takiej konwersacji będziesz lubiany, a to znaczy, że Twój rozmówca chętnie odwdzięczy Ci się swoją uważnością, da Ci również przestrzeń i wyrazi chęć poznania Cię bliżej. Tak właśnie działa aktywne słuchanie i próba zrozumienia, zamiast ciągłego dążenia do bycia zrozumianym.

Tutaj pojawia się ciekawa koncepcja banku emocji z naszym wewnętrznym kasjerem, który przelicza wszystkie waluty, jakie do niego wpłacają inni i wypłaca według własnego kursu. To ciekawa analogia. Inni ludzie wpłacają swoje emocje do nas, kasjer interpretuje ich wartość i oddaje tyle, ile uzna za właściwe. I jeśli kasjer nie rozumie emocji, które są wpłacane, to kurs wymiany będzie bardzo niekorzystny dla tego, który wpłaca. Dla przykładu, możemy obśmiać kolegę, który po raz pierwszy przed nami się otworzył i powiedział coś co jest dla niego bardzo ważne. A my to wydrwiliśmy. To znaczy, że nie rozumiemy tych emocji i kasjer przyjął emocje w złocie, a wypłacił drwiną i kopem. Tak więc gdy kogoś nie rozumiemy, nie potrafimy dobrze oceniać emocji i reagować adekwatnie.

6. Synergia

Synergia wynika z właściwego określenia celów, życia według zasad win-win oraz właściwej komunikacji. Wówczas, jeśli pracujemy w zespole, okazuje się, że jesteśmy w stanie zrobić razem więcej, niż gdybyśmy pracowali osobno. Chodzi o to, że życie nie jest grą o sumie zerowej. Że oprócz wymiany majątkowej i emocjonalnej we współpracy istnieje element twórczy. Najprostszą analogią będzie po prostu robienie dziecka, z dwóch powstaje trzecie. Ale w biznesie czy w życiu będą to wszystkie niespodziewane okazje, takie sytuacje wynikające ze współpracy, których nawet na początku się nie spodziewaliśmy, bo nie wiemy, jakie nasz współpracownik ma przeżycia i doświadczenia. Na przykład dobrze zgranym zespole tworząc konferencję z minimalnym budżetem, okaże się, że czyiś rodzic ma drukarnie i można jakieś drobnostki wydrukować darmo, że ktoś zna potencjalnego kandydata na dobrego sponsora. To nie byłoby możliwe, gdyby nie dobra współpraca.

Synergia jest takim ukoronowaniem wszystkich pozostałych zasad. Jeśli jesteś dobrym przewodnikiem i jesteś proaktywny, jeśli masz dobrze poukładane cele i konstytucje, również w swojej organizacji, jeśli właściwie układasz zadania, jeśli działasz według strategii, gdzie każdy korzysta i wygrywa oraz jeśli potrafisz zrozumieć innych, to będąc liderem, przewodząc zespołem, jesteś w stanie osiągnąć dużo, dużo, dużo więcej niż każda z tych osób zrobiłaby oddzielnie. To efektywność, to umiejętność wykorzystania tego, co wydaje się, że jest odpadem, ale jako zespół można dać temu drugie życie no i te niespodziewane rezultaty. Te propozycje sponsorów, zleceń, pracy, nowe pomysły, niespodziewane doświadczenia – to wszystko odkryjemy w zgranym i zaangażowanym zespole.

7. Ostrzenie piły

Gdy chcemy ściąć drzewo, nie tylko potrzebujemy narzędzi, ale potrzeba, by narzędzia miały określoną wysoką sprawność. Często jest tak, że pracujemy po prostu tępymi narzędziami, a jesteśmy tak zarobieni, że po prostu brakuje czasu na ich naostrzenie – w tym wypadku piły. I tak piłujemy i piłujemy i dziwimy się ile jeszcze roboty. A co gorsze, gdy próbujemy ściąć naprawdę spory kawał lasu.

Stąd idea ostrzenia piły – najpierw zadbaj o właściwe narzędzia. I oczywiście piła ma swój limit, do którego może zostać naostrzona – później to nie ma sensu. Takiego limitu nie doświadczymy w rozwijaniu narzędzi, które mają wspierać nasze cele. Covey wymienia cztery obszary – cztery takie narzędzia, nad którymi powinniśmy ciągle pracować i je ostrzyć.

  • Nad fizycznością. W zdrowym ciele zdrowy duch jak to mawiają i jest to prawdziwe powiedzenie. Aktywność fizyczna sprawia, że nie tylko umysł pozostaje bystry, ale nasza spostrzegawczość jest lepsza – zdrowe ciało będzie nam potrzebne do utrzymania odpowiedniej uwagi. Aktywność fizyczna pozwoli na lepsze skupienie, na opanowanie nerwów, redukcję stresu – to wszystko będzie pośrednio wspierało nasze dążenia.
  • Ćwiczenie umysłu, to w szczególności unikanie lenistwa umysłowego, to ciągłe prowokowanie się nowymi ideami, poznawanie świata, poszerzanie swoich horyzontów. To możemy osiągnąć przez słuchanie, czytanie i twórczość kreatywną. Umysł jak mięsień można ćwiczyć – zarówno pamięć, jak i umiejętność szybkiego reagowania, umiejętności retoryczne oraz budować swoją wiedzę. Tutaj pojawiają się pułapki, o których wspominałem w animacji o racjonalnym myśleniu, jedną z nich będzie zamknięcie się w swojej bańce przekonań, poglądów, wiedzy lub niewiedzy i brak otwartości na nowe zewnętrzne bodźce.
  • Trzecim narzędziem są emocje i relacje. Niezależnie od Twoich wielkich celów utrzymywanie właściwych kontaktów i właściwego stanu emocjonalnego zawsze będzie dobrą rzeczą. Te dwa punkty są niejako ze sobą z bardzo dobrego powodu. To z reguły inni ludzie generują w nas emocje, tak więc dbajmy o to, by były to właściwe, dobre emocje, a to oznacza wybieranie właściwych znajomości, odpowiednią asertywność i odsuwanie się od ludzi toksycznych. To też oznacza rezygnację z takich zachowań jak obrażanie się czy mszczenie.
  • Czwartym narzędziem jest duchowość. Covey definiuje i rozumie to niejako pod pojęciem potocznym “serca”. Mówi się, że mamy właśnie serce i rozum. I to serce jest podane na różne zrywy, jest źródłem wielu emocji, pragnień. To właśnie praca nad rozpoznaniem tego głosu serca. Nad zrozumieniem własnych motywów – to jest właśnie to czwarte narzędzie.

Ostatni nawyk ma charakter wspierający wszystkie pozostałe nasze działania i ładnie ubiera wszystko w klamrę:

  1. Bądź proaktywny.
  2. Zaczynaj z wizją końca.
  3. Najpierw najważniejsze.
  4. Wybieraj strategię Win-Win.
  5. Zrozum ponad byciem zrozumianym.
  6. Korzystaj z Synergii.
  7. Ostrz Piłę.

Dziękuje.

Leszek Cibor

Podziel się
0
    0
    Koszyk
    Twój koszyk jest pusty