fbpx

Życie z Depresją

 

Wielkie nic. Zrobić artykuł o niczym, to trochę trudna i nieintuicyjna sztuka. Ale też wielkie COŚ, a o czymś można już powiedzieć. O depresji. Czyli o niczym, ale i o wszystkim. Wyobraź sobie sen, jaki chyba każdy miał. Akcja jest w nim dość leniwa i zamglona, ale rozpoznajesz w nim swoich bliskich, żonę i dziecko, osoby, z którymi łączy Cię mocna więź. Spacerujecie wzdłuż drogi chodnikiem i właśnie omawiacie jakąś bieżącą ważną sprawę. Niby świeci słońce, ale ostrość jest skupiona tylko w jednym małym punkcie. Z tej niekonkretnej wizji wyłania się samochód, którego kierowca jest bardzo wyraźny i Tobie znany. To Twój szef, przed którym na co dzień zakładasz maskę osoby ułożonej, grzecznej i chętnej do działania, ale skrycie nie cierpisz wielu jego cech. Zatrzymuje się na drodze obok Was i proponuje podwózkę. Twoja żona jest niechętna, wycofana, jakby znika ze snu, Ty zakładasz swoją maskę z pewną niechęcią i nawykowo się zgadzasz – tak jak na co dzień w pracy, dziecko z radością podskakuje i pierwsze siedzi na tylnej kanapie. I teraz do Ciebie to dociera. Maska spada, fasada fałszu się wali. Ty odmawiasz, ale dziecko nie wychodzi. Emocje wzbierają, chcesz łapać za drzwi, ale auto zaczyna odjeżdżać, a Ty klniesz na Twojego szefa i nie mając innego wyjścia, zaczynasz je gonić. Ale jakoś nie możesz zrobić pełnego kroku, męczysz się, ale nie da rady, jakbyś utknął w gęstym kisielu, jakby na stopach były bloki betonu. Serce zaczyna Ci walić w złości przez podjętą fatalną decyzję, auto powoli odjeżdża, a Ty męczysz się, by zrobić chociaż krok. Takie szarpanie się trwa jeszcze chwilę… Po czym budzisz się.

Bez wątpienia to jedna z wielu wersji koszmarów, nieprzyjemnych irracjonalnych snów, na które nic nie możemy zaradzić. Tak samo jest z depresją. To takie chodzenie w gęstym kisielu, to betonowy pancerz, który unieruchamia całe ciało. Ale to jak taki sen to irracjonalny natrętny komar, który nie może się odczepić i ciągle wraca i, wraca i wraca. Ale to też moment zrzucenia maski, to poczucie, że wszystkie konstrukty społeczne runęły i jak w awangardowym teatrze – widzimy wszystkich aktorów nagich, takimi, jacy są.

Depresja jest irracjonalnym stanem,

to przepływ ciągłych pesymistycznych myśli. Jak mówi się, że niektórzy widzą świat przez różowe okulary, to okulary osoby z depresją są nadzwyczajnie czarne. Ta irracjonalność jednak jest bardzo trudna do wyłapania. Taka nasza, natrętna, jak ten komar, ale nikt inny jej od razu nie dostrzeże. Tak samo jak podczas snu nie zdajemy sobie sprawy, że śnimy, tak będąc w tej klinicznej depresji, nie widzimy tego bezsensownego napływu mrocznych konkluzji. Ba. Bardzo często są one klarownym i trafnym opisem rzeczywistości, można by wręcz powiedzieć, że szczerym, naturalistycznym i egzystencjalnie trafnym.

Depresja, w przeciwieństwie do tej sytuacji z koszmaru, nie wywodzi się od jednej złej decyzji. W zasadzie ciężko powiedzieć, kiedy dokładnie się zaczyna, a kiedy kończy. A nawet jak coś się zaczyna dziać, mówimy sobie, że to minie, jak ból głowy. Późniejsze wstawanie.
Więcej drzemki na telefonie. Nie oddany na czas raport, jeden, drugi. Odmówienie wyjścia ze znajomymi. Opuszczenie dnia na siłowni. Zamówienie jedzenia na telefon. Drobnostki, które składają się na “kolejny zły dzień”. Na koniec dnia przy ciężkim wzruszeniu ramion próbujesz przypisać to, co się dzieje w okolice prokrastynacji, tak jakby to trudniejsze słowo coś więcej wyjaśniało i gdzieś głęboko w sobie chowasz tą myśl, że jutro nie naciśniesz drzemki, że przecież prokrastynacja to nie koniec świata. To jak ból głowy, przejdzie.

No ale nie przechodzi. Codziennie jest taki zły dzień. Codziennie mocujesz się z tą sytuacją jakbyś miał buty z betonu jak w tym kisielu. Ta społeczna maska, którą zakładasz codziennie, jest bardzo wyraźna i niezwykle niewygodna. Robisz jednak to, no bo każdy to robi, jednak jak te drobnostki – niby nic, a jednak codziennie odkłada się i odkłada, i odkłada.

Ta batalia kosztuje nie mało. To energia życiowa, której z dnia na dzień jest coraz mniej. To witalność, której zaczyna nam coraz bardziej brakować, do momentu, gdy założenie maski jest zbyt skomplikowane i męczące, a bez maski nie wychodzi się za drzwi. Gdy każde działanie wydaje się kompletnie bezcelowe, a interakcje społeczne niechciane i odkładane na później. Nie odbierasz telefonów najpierw od losowych znajomych, potem od dalszej rodziny, potem nawet od najbliższych obiecując sobie, że oddzwonisz. Ale nie chcesz oddzwaniać, bo nie masz nic ciekawego do powiedzenia.

To taki stan, gdzie jak w tym śnie,

zaczynasz żyć w zwolnionym tempie, wszystko jest nieostre, niewyraźne, a te kilka punktów skupienia zaczyna się od Ciebie odsuwać. Zaczynasz czuć poczucie winy, najpierw z powodu nie oddzwaniania, potem z powodu zawalonych terminów, odkładania spotkań i odpychania najbliższych. I to nie jest tak, że nie możesz się cieszyć i jesteś ciągle smutną osobą, nie, wręcz przeciwnie – jest w Tobie część, która fantastycznie maskuje poczucie pustki właśnie takimi nic nieznaczącymi gestami. Tutaj walka nie toczy się o uśmiech czy łzy, ale o Twoją żywotność, o witalność. To jej brakuje najbardziej.

Więc będąc otoczonym pesymistycznymi myślami, jak to wszystko nie ma sensu, nawet próby przełamania tego impasu są z reguły krótkotrwałe i bardzo nieskuteczne, bo ludzie zaczynają zadawać niewygodne, trudne pytania. Co się stało? Jak się czujesz? Czemu jesteś nieszczęśliwy? Przecież masz wszystko, o czym inni mogliby pomarzyć?

To nie są łatwe pytania. To są pytania, na które nie ma odpowiedzi, ale one znowu zaczynają spiralę poczucia winy. Wybór jest prosty – będąc sam ze sobą, czuję się komfortowo, to moja strefa komfortu, której nie opuszczę. W to wszystko miesza się niskie poczucie własnej wartości podsycone tymi wszystkimi złymi decyzjami, które po drodze popełniłem.

Ze złego snu można się obudzić,

z reguły robimy to z walącym sercem i chęcią szybkiego sprawdzenia, że to na pewno był sen. Z depresji nie każdy jednak chce się budzić. Jest takie angielskie, trudne do przełożenia stwierdzenie “uncomfortably comfortabel” – niewygodna wygoda. Ten ślad, który depresja pozostawia, nawet ta, która mija, jest jak cień, którego nie sposób się pozbyć. To przypomnienie, że jest takie miejsce, w którym nie ma nikogo i to miejsce jest bardzo, bardzo blisko.. Nie każda depresja trwa bez końca, niektóre są sezonowe, okresowe, powiązane z innymi stanami chorobowymi, każda jedna dotyczy tego kluczowego aspektu. Witalności.

Czym depresja jest?

Bez wątpienia jest chorobą, a jej irracjonalizm dość jasno tłumaczy nierównowaga hormonalna choćby serotoniny, która w zaskakujący sposób zmienia nasze zachowanie. Depresja też ma różne natężenia, i nie mówimy tutaj o “o kurcze, dzisiaj jestem zdołowany”, tylko mówimy o lekkiej np. sezonowej depresji, którą ja np. doświadczam jesienią, można mówić też o umiarkowanej i silnej przewlekłej i różnego rodzaju idących za tym objawach od pogłębiającej się apatii, zniechęcenia, aspołeczności, po zrezygnowanie z życia, udzielania się, stany katatoniczne i samobójstwo, które naprawdę wiele osób z powodu depresji popełnia. Depresję trzeba dostrzec, nazwać i zacząć leczyć.

I chociaż biorąc pod uwagę stan badań depresja, nie jest, jak niektórzy chcieliby wmówić “chorobą duszy”, czymkolwiek ta dusza miałaby być, jej zróżnicowanie, pochodzenie, tendencje genetyczne oraz różne osoby, jakim się ona przytrafia, skłania mnie do wniosków, że oprócz farmakologii, która z reguły wytłumia efekty depresji, należy robić coś więcej.

Bo jeśli depresja odbija się w szczególności na witalności, jakby ktoś wypompował z nas całe powietrze, to warto, gdy już wyjdziemy z największego dołka, poszukać rzeczy, które dodają nam wigoru i chęci życia. Tym bardziej warto szukać pasji, iść za głosem serca. Moje stany depresyjne wzmacniał fakt, że równocześnie był to okres, gdzie poświęcałem swój zawodowy czas dla kogoś, a to uderzało w moje poczucie wartości, ambicje, paraliżowało, tworzyło przymus, presję nie do zniesienia w tamtym okresie. Dużo zmieniło się, gdy działam samodzielnie, mam pełną odpowiedzialność, mogę też czasem po prostu odpuścić – mniejsza presja spowodowała, że to, co przeżyłem w zeszłym roku było marnym echem tego, co przeżywałem na jesień dwa, czy cztery lata temu. Pozwoliłem sobie poszukać rzeczy, które dadzą mi powietrze do tego metaforycznego balonika, jeśli coś je znowu wypompuje, wiem jak go na powrót napełnić.

Tym artykułem chciałem nakreślić, czym jest depresja, jak to jest mieć depresję, dlaczego to jest naprawdę przejmujący i bardzo trudny problem naszych czasów. Problem, którego nie tylko nie można zbagatelizować, ale trudno go zrozumieć i ciężko go zaleczyć. I choć łatwo go przedstawić artystycznie, dopóki się tego stanu nie miało bardzo ciężko zobaczyć ten irracjonalny kontrast – proszę więc, okaż więcej zrozumienia dla osoby, która cierpi na depresję. To nie tylko nie jest jej wina, ale właśnie osoba cierpiąca na depresję będzie najbardziej w tym wszystkim zagubiona. Nie da się wyjść z depresji bez wyraźnego wsparcia. O to wsparcie apeluję.

Podziel się
0
    0
    Koszyk
    Twój koszyk jest pusty